środa, 4 czerwca 2014

Troszke o mnie...

Opisze Wam kilka historii z mojego życia, dla niektórych będą one ciekawe dla innych może mniej ale mam nadzieję, że chociaż jedna osoba z Was poczuje po tym motywacje i powie "Ja też dam radę!"


 Jak widzicie na zdjęciu od dziecka byłem dobrze karmiony przez rodziców i pewnie przez babcię ;) niestety skończyło się to przezwiskami w szkole brakiem popularności wśród płci przeciwnej i brakiem pewności siebie. Dodatkowo sport mnie męczył, nie miałem siły biegać, grać w piłkę itp na szczęście nie mieliśmy komputera w domu wiec nie pobiłem rekordu świata w dodatkowych kilogramach i ważyłem tylko około 80kg w czasie kiedy chodziłem do 6 klasy podstawówki. I tutaj jest pierwszy przełom, zaczynam odczuwać ból w biodrze na przemian z bólem w stawie kolanowym. Wszystko jest do zniesienia, ale coraz trudniej się chodzi, kuleje, czasami boli 2 dnia, czasami 2 tygodnie. W końcu wizyta u lekarza i.... noga jest krótsza o kilka centymetrów dlatego kuleje, ból powstaje w biodrze i przyczyna jest Młodzieńcze złuszczenie główki kości udowej w skrócie w każdej chwili może mi się ułamać ta część kości udowej która jest osadzona w miednicy i czeka mnie wózek. Na weekend do szpitala, zakaz chodzenia tylko wózek, a w poniedziałek wyjazd do poznania. Tutaj czekały mnie 2 tygodnie na wyciągu praktycznie 24h na dobę :/  jedyna przerwa od tego to wizyta w toalecie na wózku inwalidzkim i jedyna atrakcja kiedy pielęgniarka krzyczy i nas goni kiedy się ścigamy po korytarzu :) Przychodzi czas operacji już wiedziałem ze pokroją mi obie nogi w każdej będę miał po 3 druty. Po chwili głupi jaś, środki nasenne i...
... budzę się na intensywnej jestem w stanie podnieść tylko głowę, patrze lewo prawo i.... budzę się już na sali ale tutaj zaczynam czuć koszmarny ból. Kolejnego dnia doszło do przełomu w moim żuciu. Pielęgniarka przychodzi aby zmienić moją pościel bo po nocce jest cała we krwi i każe podciągnąć się na drążku nad łóżkiem aby unieść tylko pośladki i .... nie jestem w stanie tego zrobić, mam tak słabe ręce i tak mało siły.... Kobieta pomaga mi jedną ręką a drugą robi resztę. Było mi wstyd, byłem zły na siebie, że jestem taki słaby i bezsilny aż przyrzekłem sobie, że już nigdy w życiu to się nie powtórzy.
Dwa dni po operacji chodziłem już z pomocą balkonika, po kolejnych 3 dniach wyszedłem do domu, lekarz powiedział chwile wcześniej, że mam zakaz uprawiania sportu przez 3 lata i mam zwolnienie z zajęć sportowych w szkole na tej okres...był to jak uderzenie cegłą w głowę i zburzyło całe moje postanowienie o zmianie siebie na lepsze.  Jednak po powrocie do domu od razu zaczynałem coraz więcej chodzić czułem w sobie wielką determinację żeby coś zmienić aby już nigdy nie być słabym, jednocześnie w głowie słyszałem  o 3 letniej przerwie w sporcie. 2 tygodnie po wyjściu ze szpitala odstawiłem kule i zacząłem chodzić już o własnych siłach, przez kilka dni było ciężko nogi puchły ale chciałem jak najszybciej wrócić do normalności.
W końcu pojawiłem się w szkole, najważniejsza sprawą był szpan na szwy na nogach :) wszyscy je zobaczyli i byłem z nich super dumny ( wpływ na to miał kultowy już film Rambo)  Bałem się cokolwiek robić i było mi smutno, że inni ćwiczą a ja tylko siedzę na ławce. Aż pewnego dnia brakowała jednej osoby na bramkę... zgodziłem się bo tam za dożo nie trzeba robić a jednocześnie uczestniczy się w zajęciach. Stopniowo coraz częściej grałem poza pozycją bramkarza polubiłem stać na obronie, czułem się już dużo pewniej i miałem wrażenie ze jestem w 100% sprawny. Nadal byłem gruby więc postanowiłem dużo jeździć na rowerze, miałem takiego starego grata  jeszcze z komunii i robiłem na nim codziennie coraz więcej kilometrów, najpierw 10 później 20, 30, 40, 50 i więcej kilometrów.. W pewnym momencie spędzałem już cały dzień na rowerze i poruszałem się na nim wszędzie. Na zajęciach w szkole trenowałem już normalnie, przekonałem swoich rodziców żeby nie zanosić zwolnienia z Wf-u, nauczyciel widział moją determinację i przekonałem go aby wystawiał mi normalnie oceny, od tej pory miałem same 5 i 6 :) co wcześniej nigdy nie miało miejsca i nigdy nie miałem takich dobrych wyników na sprawdzianach na 1000m  60m czy skok w dal. bałem się tylko trenować na siłowni ale wyszedłem z założenia, że będę unikać ćwiczeń na dolna partię ciała i nic mi się nie stanie.
Po około 2 latach od operacji moje życie zmieniło się o 180 stopni, z grubaska z małą ilością ruchu stałem się szczupłą osoba przy 170cm ważyłem około 70kg, nie miałem super rozwiniętej masy mięśniowej ale najwidoczniej na tyle dobrze, że odciążała te stawy które powinny mieć "lżej". Byłem już jedna ze sprawniejszych osób w szkole i klasie. Nie potrafiłem przesiedzieć całego dnia bez ruchu, musiałem ciągle coś robić a w myślach miałem tylko kolejna operacje podczas której pozbędę się tych drutów.
2,5 roku po zabiegi pojechałem na kontrolę do poznania i usłyszałem " za miesiąc wyciągamy druty" byłem w siódmym niebie ponieważ nastąpiło to pół roku wcześniej niż planowali lekarze. Kilka dni przed samą operacją zacząłem się bać, bałem się tego bólu co ostatnio, tego, że znowu nie będę mógł chodzić i szystkich problemów  ztym związanych.
Zaczyna się, jadę na salę operacyjną, zastrzyk w kręgosłup tym razem na "żywca" i super rozmowa pani anestezjolog którą już ledwo słyszałem po środkach usypiających, a jej tematem był zakład jak będę wyglądać - długi i szczupły czy mały i gruby. Jedna z nich przegrała byłem według niej długi i szczupły, strasznie mnie to podbudowało :) Następnie przenieśli mnie na stół operacyjny i to fajne uczucie kiedy podnoszę nogę do góry na polecenie lekarza, czuję ze jest ona w powietrzu a faktycznie nie drgnęła ani centymetr i nadal leży na łóżku. Kolejna rzecz jaką pamiętam to już sala pooperacyjna, wszystko się udało, czuje ból ale o dziwo dużo mniejszy, tym razem nie poprosiłem ani razu o zastrzyk przeciwbólowy. Na drugi dzień wstaje z łóżka chodzę o kulach, balkonik nie był potrzebny. Kolejnego dnia wychodzę ze szpitala. Jednym słowem odniosłem sukces! byłem o wiele silniejszy niż podczas pierwszej operacji i poczułem, że idę w dobrym kierunku. Do pełnej sprawności wróciłem po niecałych 2 tygodniach. Po miesiącu biegałem i jeździłem dalej na rowerze.


Nadal szukałem kogoś kto zacznie ze mną trenować sporty walki (i to był mój błąd) Zamiast czekać na innych lepiej zacząć robić od razu to co chcesz ponieważ tym sposobem straciłem 2 lata i zaczałem trenować karate dopiero w wieku prawie 16 lat. Wciągnął mnie w to kuzyn. Pierwsze treningi mieliśmy w sali w której na codzień odbywały się spotkania babtystów. Przed zajęciami składaliśmy krzesełka i trenowaliśmy w grupie 12 osobowej. Byłem tam najmłodszy, najsłabszy i najmniej doświadczony. Tym razem miałem od razu wielką motywacje i po każdych zajęciach odbierał mnie tata samochodem do którego ledwo wchodziłem z wycięczenia. Po pewnym czasie przenieśliśmy się na dwór i trenowaliśmy w miejscu gdzie obecnie znajduje się parking Uniwersytet Adama Mickiewicza w Kaliszu. Tutaj pierwszy razem trenowałem pod kątem kumite czyli walki. Zajęcia na tarczach twardych jak kamień, ja bez owijek na pięści.... wracam do domu " o boże!" w sumie nic dziwnego nie było w reakcji mojej matki, skóra na kostkach popękana w niektórych porobiły się jakby dziurki. Przez następne 2 miesiące trenowałem co prawda już w owijkach ale na pięciach powstawały co chwile strupki i co chwile pękały, prawie z każdego treningu wracałem z krwią na bandażach. Czasami dochodził do tego tak ładnie zwany paraliż mięśnia czworogłowego - czyli tak bardzo zbite udo po kopnięciach, że problemem było jego zginanie a co z a tym idzie ledwo chodziłem, nie mogłem siadać normalnie itp, na szczęście po tygodniu przechodziło. O siniakach i krwiakach na całym ciele nie będę wspominać bo już stało się to dla mnie codziennością.
W tym etapie życia mój dzień wyglądał tak, że rano wychodziłem grac w kosza lub na rower, po obiedzie zaraz graliśmy mecz na boisku, jechałem lub szedłem na trening karate i wracałem na boisko siedząc tam do 24 lub dłużej i tak 7 dni w tygodniu. W tym czasie testowałem wiele treningów: trening na drybling skip to my lou, air alert 3 trenowałem oczywiście karate samemu lub z kolegami bo już same treningi mi nie wystarczały.
Pewnego dnia spojrzałem prawdzie w oczy, koszykarzem nie będę z racji moich 174cm wzrostu, wyskok poprawiłem znacznie ale i tak nie potrafiłem zrobić wsadu mimo 70kg wagi. Pomyślałem, że jak zajmę się karate to wtedy coś osiągnę w tej dyscyplinie. W tym momencie swoje życie pod porządkowałem sztuce walki czyli Karate Kyokushin. trenowałem 5 do 7 razy w tygodniu czasami 2 razy dziennie. Na treningach byłem jak w transie widziałem tylko swój cel "czarny pas" był on tak odległy ale wiedziałem, że kiedyś mi się uda, czułem to! Mijały kolejne egzaminy, po 2 latach wyprzedziłem już swoich kolegów i poza trenerem miałem najwyższy stopień w klubie. W momencie kiedy miałem żółty pas treningi byłe mega ciężkie trzeba było walczyć ze sobą aby wytrwać do końca, przychodziły co chwile nowe osoby w tym dwójka moich dobrych kolegów dzięki którym wystrzeliłem poźniej jak strzała. Mieli podobną determinacje jak ja spotykaliśmy się co chwile poza salą i trenowaliśmy, zarówno ja jak i oni szybko napieraliśmy na przód. W końcu na obozie w Tucholi w 2010 roku zdobyłem brązowy pas. Zacząłem wtedy prowadzić zajęcia dla innych, najpierw rozgrzewki, część treningu, póżniej całość, aż dostałem swoją pierwszą sekcję.


W 2011 roku w Tucholi zdałem na 1kyu, byłem juz o krok od 1 dana, moje marzenie było w zasięgu ręki. Musiałem juz trenować samodzielnie, z osób które zaczynały ze mną zostałem sam, byli tylko nowi którzy powodowali, że cofałem się w rozwoju. nie byłem już tak dobry pod katem walk jak wcześniej,,, strasznie ubolewałem na tym ale zauważyłem jak bardzo zmieniłem się technicznie i mentalnie, coraz większa satysfakcje czułem z prowadzenia zajęć z tego, że kogoś nauczałem. Nicholas Pettas dał mi takiego kopa motywacyjnego na obozie w Tucholi i już wtedy wiedziałem że w rok później spełnię swoje marzenie... i tak się stało  5 sierpnia 2012 po ciężkim egzaminie  na 5 dniowym obozie, gdzie każdego dnia trenowaliśmy po 6 godzin, przeszedłem kolejny test teoretyczny sprawdzającą naszą wiedzę na temat karate oraz nazewnictwa w języku Japońskim, przeszedłem pozytywnie cześć techniczną, oraz ostatniego dnia dwu godzinny test kumite. Stoczyłem 23 walki po 90 sekund po ostatniej napadł mnie atak astmy, nie mogłem złapać oddechu miałem łzy w oczach z radości, że dałem rade i jednocześnie dlatego, że się dusiłem. Po powrocie dumny z siebie mogłem założyć swój czarny pas który dostałem od mojej ukochanej dziewczyny rok wcześniej na urodziny.  To on mnie też motywował, przymierzyłem go wcześniej tylko raz i schowałem do szafy aby czekał do momentu aż będę miał prawo go nosić. Kilka miesięcy później przyszedł certyfikat z pasem prosto z Japonii.
Teraz jestem trenerem karate Kyokushin, prowadzę swój klub w Godzieszach Wielkich, mam kilka innych sekcji gdzie trenuje dzieci i dorosłych w różnym wieku. Po kursie Instruktora kulturystki i Kickboxingu prowadzę zajęcia indywidualne dla osób które chcą poprawić swoją sylwetkę, sprawność fizyczna czy inne cechy motoryczne. 
Jak sami widzicie człowiek zdolny jest do wszystkiego, potrafi osiągnąć co tylko zechce jeśli jest do tego odpowiednio zdeterminowany. Możesz nie mieć predyspozycji, może twój organizm ograniczać Cie w pewien sposób ale zawsze można znaleźć drogę aby to zmienić. Czasami prowadzi ona dookoła ale to dlatego, żeby wystawić naszą cierpliwość na próbę i sprawić aby zwycięstwo smakowało jeszcze lepiej. Z małego grubaska z zerowa kondycja stałem się wysportowanym, mężczyzną który spełnił swoje pierwsze marzenia, uzależnił się od sportu dzięki czemu moje życie jest o wiele bogatsze niż wcześniej, mam super dziewczynę robię na co dzień to co kocham, i nie wyobrażam sobie aby moje życie związało się z czymś innym niż tylko sportem.
Skoncentruj się na tym co jest dla Ciebie ważne, myśl o tym, 
dąż do celu i nigdy się nie poddawaj NIGDY!


2 komentarze:

  1. miło było poznać Cię bliżej dzięki temu wpisowi.

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo dobry wpis. Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń